Była 60 minuta finału mistrzostw świata, gdy nagle dekoder mojego dostawcy kablówki… się zaciął. Restart tego „niezawodnego” urządzenia trwał kilka dobrych minut, w których z zapałem narkomana na głodzie starałem się znaleźć jakąkolwiek informację o tym, co dzieje się w Rio. W ciągu tych kilku minut zrozumiałem, na czym polega różnica pomiędzy Facebookiem a Twitterem.
Uprzedzam, że to nie będzie tekst o wyższości jednego serwisu nad drugim. Szkoda na to czasu. Zależy mi na wskazaniu pewnych różnic, które trzeba po prostu zaakceptować i poznać, by efektywnie korzystać z obu narzędzi.
Informacja tu i teraz
Nawiązując do przykładu ze wstępu: na Facebooku nie znalazłem w tym czasie nic, co dawałoby mi informację, której szukałem. Na Twitterze w tym czasie pojawiło się kilka wpisów. Żeby była jasność – zakres osób, które „followuje” na Twitterze, w dużym stopniu pokrywa się z „lajkami” na portalu Zuckerberga. Jaki z tego wniosek? O ile Facebook jest czymś w rodzaju wielkiego party, do którego można się przygotować i odgrywać z góry zaplanowaną rolę (patrz możliwość planowania postów), o tyle Twitter jest bardziej real time communication oriented, czyli nastawiony na tu i teraz.
Dyskusja w czasie rzeczywistym
Z punktu widzenia marketingu jest to narzędzie trudniejsze do wykorzystania. Wymaga bowiem wiele więcej pracy organicznej. Co więcej, tweety zazwyczaj (bo są od tego wyjątki jak chociażby słynne: Going to Africa. Hope I don’t get AIDS. Just kidding. I’m white! – Jadę do Afryki, mam nadzieję, że nie zarażę się AIDS. Żartowałam, jestem biała! – które wywołało skandal i kosztowało autorkę utratę posady) żyją krócej niż posty. Komunikacja z ich wykorzystaniem musi być zatem o wiele konkretniejsza. W praktyce oznacza to, że próba tweetowania na zasadzie, rzucę hasło i poczekam na to, ile osób to skomentuje, nie ma sensu. Tutaj ważna jest bieżąca obecność w dyskusji. Można zaryzykować stwierdzenie, że zlecenie firmie zewnętrznej obsługi konta na Twitterze mija się z celem. No chyba, że „siedziba” tej agencji mieści się na biurku obok i w każdej chwili można skonsultować wypowiedź.
Twitter wymaga też przywiązania większej uwagi do komunikacji 1 na 1. To nie Facebook, gdzie rzucam posta i popijając kawkę, obserwuję, jak rozwija się dyskusja. Na Twitterze trzeba aktywnie w tej dyskusji uczestniczyć i podsycać ją, gdy przygasa. Tam marka komunikuje się na tym samym poziomie co każdy użytkownik.
Twitter – nie dla każdego
Zasady, które rządzą Twitterem różnią się od tych na Facebooku. Liczbowo (biorąc pod uwagę dane z wejść użytkowników) Facebook ciągle jeszcze dystansuje Twittera. Przynajmniej nad Wisłą. Dla wielu firm „ćwierkanie” jest poza zasięgiem ich zdolności komunikacyjnych. Inni, nie za bardzo wiedzą, w którym miejscu umieścić Twittera w swojej strategii. Wreszcie dla niektórych fakt, że ich grupa docelowa nie korzysta z tego serwisu, sprawia, że po prostu go sobie odpuszczają i czekają na rozwój wypadków.
Twitter zatem nie jest dla każdego, to fakt, ale ze względu na jego dużą eksplorację przez media, stanowi możliwość szerokiego zaistnienia dla firm i marek, które – posługując się tradycyjnymi narzędziami marketingowymi, przy swoich ograniczonych budżetach – takiego zainteresowania z pewnością nie zdołałyby osiągnąć. W tym 140-znakowym świecie nie ma rzeczy niemożliwych i można być pewnym, że ten świat z czasem będzie poszerzał swoje wpływy także w mniejszym biznesie.