Niezwykła ekspresja, diagnozowanie rzeczywistości w punkt i nieodłączny akordeon to główne atrybuty, dzięki którym jest rozpoznawany. Choć nie mógłby istnieć bez tworzenia muzyki i nie wyobraża sobie siebie poza sceną, na życie ma także plan B.
O swojej działalności biznesowej mówi Czesław Mozil – gruntownie wykształcony muzyk od lat obecny na polskiej scenie, a także właściciel restauracji z kuchnią włoską i firmy odzieżowej z ubrankami dla dzieci.
Czesławie, Twoja twórczość udowadnia, że jesteś artystą o dużej wrażliwości, a w biznesie raczej nie ma miejsca na emocje, rachunki muszą się zgadzać. Po co Ci to więc na głowie?
Sztuka to biznes, tu też wszystko musi się zgadzać. Liczba sprzedanych płyt i zagranych koncertów przekłada się wprost proporcjonalnie do możliwości – lub nie – zapłacenia codziennych rachunków. Ostatnią płytę „Kiedyś to były Święta” wydałem własnym sumptem, tj. bez pomocy wytwórni muzycznej. Wszystko, począwszy od wyszukania szkół muzycznych, przez kontakt z ich przedstawicielami, po nagranie audio dziecięcych wokali, orkiestr i chórów oraz 24 klipów wideo, aż do wytłoczenia, dystrybucji i reklamy, sfinansowałem sam, bez niczyjej pomocy. Sądzę, że można to nazwać formą biznesu.
Co pociąga Cię bardziej – biznes czy show-biznes?
Zdecydowanie show-biznes, bo – w mojej ocenie – biznes bez show jest zwyczajnie nudny i nieatrakcyjny.
Nie zajmujesz się zawodowo ani gotowaniem, ani projektowaniem. Jak to się więc stało, że masz i restauracje, i firmę z ubrankami dla dzieci?
Kiedy studiowałem muzykę w Królewskiej Duńskiej Akademii Muzycznej, powtarzano mi, aby zawsze mieć plan B, C i D, żeby nie zamykać się w życiu na różne rozwiązania. Moje życie potoczyło się tak, że w 2006 roku poznałem mojego dzisiejszego wspólnika – Andrzeja „Zielaka” Iwulskiego, który już wtedy prowadził na warszawskiej Pradze kultowy pub Łysy Pingwin. Zaprzyjaźniliśmy się, a wspólna miłość do włoskich filmów w stylu „Ojca chrzestnego” implikowała powstaniem Pausy Włoskiej.
Tymczasem Czesiociuch to moja inicjatywa i pomysł, ale czekałem na kogoś takiego jak Dorota, kto pomógłby mi go zrealizować.
Nie umiem projektować, nie znam się na branży fashion, ale czułem, że jest to nisza, którą można z powodzeniem wypełnić.
W rozmowach z Dorotą, dzisiaj moją żoną, próbowaliśmy rozgryźć, skąd bierze się ten – skądinąd – nielogiczny podział na różowe dziewczynki i niebieskich chłopców. Jako pierwsza marka z ubrankami dla dzieci wprowadziliśmy formę unisex, to samo dla siostry i brata. O design i jakość zadbała Dorota, ja zająłem się częścią marketingową.
Która działalność jest Ci bliższa?
Od zawsze i na zawsze najbliższa mi jest i będzie działalność muzyczna. Muzykuję od 9 roku życia i – szczerze mówiąc – wrosło to we mnie. Moja żona twierdzi, że gdyby odebrać mi możliwość tworzenia muzyki i stania na scenie – umarłbym. Coś w tym jest.
Jakie role pełnisz na co dzień w obu tych biznesach?
Na co dzień zajmuję się muzyką, gram ponad 100 koncertów rocznie. Oba biznesy prowadzone są przez moich wspólników, ja ingeruję tylko w sytuacjach, które absolutnie tego wymagają. Nie prowadzę restauracji, nie mam na to ani wystarczająco dużo czasu, ani odpowiedniej wiedzy fachowej, ale robi to nasza zdolna menedżerka – Justyna.
Swój pierwszy lokal prowadziłeś, mieszkając jeszcze w Kopenhadze. Jak sam w swojej biografii przyznajesz, nie było łatwo. Dlaczego nie wyszło?
Bar Kulkafeen w Kopenhadze otworzyłem z przyjacielem, mając niewiele ponad 20 lat. Wszystkiego uczyliśmy się na błędach, bo wszystko chcieliśmy robić sami. To słaba strona niedoświadczonych, ale zmotywowanych – głównie młodością – początkujących biznesmenów. Urabialiśmy sobie ręce po łokcie, chcąc sami sprostać zbyt wielu wyzwaniom. Prowadzenie baru w Danii nauczyło mnie delegowania pracy osobom, które lepiej niż ja umieją wykonać dane zadanie.
Czy dostrzegasz jakieś pozytywy, patrząc z perspektywy czasu na tę działalność?
Doświadczenie, jakie zdobyłem podczas tych trudnych trzech lat prowadzenia baru, przydało się w późniejszym życiu i to nie tylko biznesowym. Długo by o tym mówić.
A wnioski? Jakie wyciągnąłeś z tej działalności?
Prowadzenie własnego biznesu nie jest dla wszystkich.
To kombinacja wiedzy, umiejętności, determinacji, doświadczenia i – nie ukrywajmy – szczęścia sprawia, że działalność jest rentowna. Zarządzanie barem Kulkafeen w Kopenhadze nauczyło mnie też tego, że zawsze może być gorzej.
Czym różni się prowadzenie przedsiębiorstwa w Polsce i w Danii?
W Danii sam prowadziłem księgowość, w Polsce to niemożliwe.
A poza księgowością? Jakie największe trudności napotykasz jako polski przedsiębiorca?
To łatwe pytanie i prosta odpowiedź: biurokracja oraz zawiłe i niejasne przepisy, których interpretacja jest jeszcze bardziej mętna, dwuznaczna i zagmatwana. Mam wrażenie, że nasze państwo nie pomaga w rozwoju biznesów typu smart, chociaż zewsząd słychać inne głosy. Ufam jednak, że będzie lepiej.
Czy popularność i to, że jesteś „panem z telewizji” pomaga Ci, czy raczej szkodzi w prowadzeniu działalności pozascenicznej?
Wszystko, zawsze i wszędzie, zależy od człowieka.
Muzyka, gastronomia, projektowanie… Czy masz jeszcze jakieś pomysły na podbicie kolejnych branż?
Póki co – nie.
Chciałbyś podzielić się swoim doświadczeniem, jakąś radą z innymi przedsiębiorcami?
Może tylko tyle, że nie znam przedsiębiorcy z sukcesem, który dostałby go w prezencie, ani z dnia na dzień. Sukces to ciężka praca, pokora i cierpliwość. I nigdy, przenigdy nie wolno wątpić.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Pan Mozil ma 150% racji z tym show. Ja to rozumiem szeroko (zapewne tak jak p. Czesław) – wokół każdego biznesu, nawet zupełnie “niewizualnego”, musi być show bo inaczej się nie istnieje, ale show to nie to samo co marketing. I jeszcze równie ważne aby show nie zamienił się w szoł 🙂 Gratulacje, pozdrowienia i wielki szacun dla Czesława – niewyczerpywalna energia a teraz także inspiracja biznesowa.