Wywiady i inspiracje

Już wiem, co znaczy cieszyć się chwilą. Wywiad z Elą Benducką

Ela Benducka / fot. Agata El Halawany
Ela Benducka / fot. Agata El Halawany
913wyświetleń

Praca to nie wszystko

Ela Benducka / fot. Agata El Halawany
Ela Benducka / fot. Agata El Halawany

Instruktorka nurkowania, doradca podatkowy, księgowa. Ma na koncie dwa rekordy Polski w głębokim nurkowaniu – pierwszy ustanowiony w 2000 roku, drugi najnowszy, z listopada 2012, kiedy pokonała głębokość 191 metrów. W 2004r i 2005r brała udział jako jedyna kobieta-Polka w biciu rekordu świata w nurkowaniu głębokim na 318 metrów przez Nuno Gomeza. Ze swojej pasji uczyniła sposób na życie i zarabianie pieniędzy. Jak udaje jej się osiągać zamierzone cele i układać swoje życie w taki sposób, by pogodzić ze sobą tak wiele różnych zajęć? Ela Benducka w rozmowie o życiu, nie tylko tym pod wodą…

Nurkowanie – miłość od pierwszego wejrzenia?
Nurkowanie na pewno nie było moją miłością na samym początku, ponieważ byłam przyzwyczajona do bardziej dynamicznych dyscyplin – uwielbiałam biegać i jeździć rowerem. W momencie, kiedy zaczęłam nurkować, bardzo dużo biegałam i nie potrafiłam się do końca odnaleźć pod wodą, było to dla mnie za mało dynamiczne. Mimo, że nurkowanie daje poczucie swobody i wolności, jest spokojniejsze i wolniejsze. Mnie rozsadzała energia, a pod wodą nie dało się biegać (śmiech).

Ela Benducka
Ela Benducka / fot. Kasia Sikora

To w którym momencie złapała Pani bakcyla?
Raz, podczas nurkowania, to było chyba w Chorwacji, zanurkowałam z moim nieżyjącym już mężem Krzysztofem i z dziewczyną, którą tam poznaliśmy. I właśnie ona pokazała mi, jak można się bawić pod wodą. Robić fikołki, unosić się w zupełnie nowy dla mnie sposób, podobny trochę do swobodnego spadania u spadochroniarzy. Zero powagi, czysta frajda, oczywiście w bezpieczny sposób. W tym momencie moje myślenie o nurkowaniu weszło na zupełnie inne tory. Po tym zanurzeniu zobaczyłam, że nurkowanie to nie tylko oglądanie roślinek pod wodą, choć to też jest przyjemne, że może być to bardziej dynamiczne, a ja tego właśnie szukałam.
A kiedy zaczęła Pani myśleć o tej dyscyplinie bardziej profesjonalnie? Zostaniu instruktorem, biciu rekordów…
Wszystko zaczęło się od mojego męża, Krzysztofa, który zaczął mnie wciągać w coraz większe głębokości, nurkowanie w kamieniołomach. Pewnego razu złapał mnie za rękę, nie wiem, czy to było Morze Czerwone czy Śródziemne, i ściągnął na 60 metrów. Muszę przyznać, że wtedy poczułam strach. Nie był to strach o własne życie. Bardziej przeraziła mnie świadomość, że zanurkowałam tak głęboko… Przy wynurzaniu pojawiały się myśli, czy wystarczy mi powietrza, czy będę się dobrze czuła. Po roku od tego wydarzenia już sama zaczęłam prosić męża, żebyśmy nurkowali głębiej. Czułam, że jestem na to gotowa. Wtedy to się tak naprawdę zaczęło. Może to był 98 rok, nie pamiętam dokładnie. W tamtym okresie zaczęliśmy też robić plany kolejnych wyczynów, nurkować głębiej i głębiej. W 2000 roku chcieliśmy zobaczyć, co to jest Blue Hole (dosł. niebieska dziura, jaskinia morska rafy koralowej w Morzu Czerwonym w Zatoce Akaba, w Egipcie – przyp. red.). Mało kto wiedział wówczas coś więcej o tym miejscu. Zanurkowaliśmy i przy okazji zrobiłam rekord Polski.
Przy okazji?
Tak, zanurkowaliśmy na 137 metrów i po powrocie okazało się, że to był rekord Polski kobiet (śmiech). A wtedy nawet niewielu Panów zapuszczało się na takie głębokości…
A rekord 191 metrów ustanowiony w listopadzie 2012 też był przy okazji?
Nie, do tego rekordu zaczęłam tak naprawdę przygotowywać się 4 lata wcześniej. Wtedy założyłam sobie, że chcę zanurkować głębiej niż ówczesny rekord Polski kobiet. Był to okres dużych zmian w moim życiu. Doszłam do wniosku, że będę nurkować sama dla siebie. Mało jest ludzi, którzy lubią nurkować głęboko, a już na pewno nie zauważyłam, żeby specjalnie garnęli się do nurkowania z kobietami. Mężczyźni chyba nie do końca wierzą w naszą siłę i możliwości. Teraz już inaczej do mnie podchodzą, ale wówczas traktowali mnie z dużym dystansem. Wtedy sobie pomyślałam, że chcę pobić ten rekord dla samej siebie, niekoniecznie dla kraju (śmiech). Nie nagłaśniałam też tego specjalnie. A teraz się okazuje, że wszyscy chcą o tym słuchać i cieszą się moim sukcesem. 2 lata przed tym przedsięwzięciem narzuciłam sobie rygor, zaczęłam inaczej funkcjonować, więcej podróżować i oczywiście nurkować. Po prostu zaczęłam, jak to się ładnie mówi, inwestować w siebie. Jeszcze więcej ćwiczyłam. Podczas wyjazdów, między innymi do Australii, Egiptu, poznałam wielu fantastycznych ludzi, którzy pomogli mi lepiej poznać moje ciało pod kątem nurkowania. Chciałam po prostu wydobyć z niego jak najwięcej energii, stosując odpowiednią dietę, ćwiczenia. I gdy już poczułam się silna psychicznie, fizycznie, pogodziłam się ze śmiercią męża (Krzysztof Benducki, nurek, zginął podczas nurkowania w Blue Hole w 2000 roku – przyp. red.) zaczęłam nurkować samotnie. To była świadoma decyzja. Nie chciałam być obciążona odpowiedzialnością za drugiego nurka, szczególnie, że mam duszę ratownika. Na początku 2012 zatelefonowałam do Chochora (Marcin „Chochor” Chochorowski, jeden z najlepszych instruktorów technicznego nurkowania w Polsce – przyp. red.), który pomógł mi w pobiciu tego rekordu.
Ela Benducka / fot. Agata El Halawany
Ela Benducka / fot. Agata El Halawany

Pani doświadczenia życiowe świadczą o tym, że nie jest to najbezpieczniejsza dyscyplina na świecie. Czy Pani najbliżsi nie starali się Pani odwieść od schodzenia w wielką głębię?
Moje dzieci dowiadują się zawsze ostatnie o moich nurkowaniach. O projekcie „190 metrów” rodzice dowiedzieli się po fakcie, tak samo jak mój syn. Córka przez przypadek zobaczyła o tym wzmiankę na Facebooku. Napisała do mnie, dlaczego jej o tym nie powiedziałam. Nie odwodziła mnie jednak od tego zamiaru, bo zdaje sobie sprawę, że mnie nie można zatrzymać, jeśli coś sobie postanowię. Rodzicom nie mówię o takich rzeczach, bo wiem, że pomimo tego, że mnie kochają, wprowadzaliby we mnie niepotrzebny niepokój, szczególnie moja mama. Już po pobiciu rekordu miałam z nią trudną rozmowę telefoniczną, pełną złości w stosunku do tego, że w ogóle nurkuję. Zakończyłam ją bardzo szybko… Wychodzę z założenia, że i tak będzie się denerwować, więc lepiej, żeby robiła to po fakcie.
Czego nauczyło Panią nurkowanie?
Na pewno podejścia z dystansem do wielu spraw: zachowań ludzkich, do życia, do przeróżnych sytuacji. Dzięki temu uzyskałam większy spokój. Zawsze byłam osobą, której nie dało się wyciszyć, lubiłam narzucać swoje zdanie, bo uważałam, że nie ma rzeczy niemożliwych. Teraz też tak uważam, ale staram się tę zasadę stosować wyłącznie do siebie. Uprawianie sportów ekstremalnych nauczyło mnie, że istnieje wyjście niemal z każdej sytuacji. Zmieniło się też moje podejście do ludzi. Treningi nauczyły mnie, że trzeba każdą osobę akceptować taką, jaka jest. Nie wymagać więcej, niż jest w stanie na ten moment udźwignąć. Zawsze stawiam poprzeczkę wyżej niż muszę, ale jeśli widzę, że ktoś sobie nie radzi, odpuszczam. Wyeliminowałam z kręgu znajomych osoby nieodpowiednie dla mnie: plotkarzy, życiowych pesymistów, którzy nigdy nie widzą żadnych plusów. Dzięki temu odzyskałam radość, którą zgubiłam gdzieś po drodze.
Ela Benducka
Ela Benducka / fot. Archiwum prywatne

I to wszystko dzięki nurkowaniu?
Tak, dzięki nurkowaniu nabrałam tego dystansu, o którym wcześniej wspomniałam. A jak człowiek nabiera większego dystansu, ma więcej radości życia. Zrozumiałam wreszcie, co to znaczy cieszyć się chwilą. Kiedyś mi mówiono: ciesz się chwilą, a ja nie wiedziałam, o co chodzi. No przecież się cieszę! Nie rozumiałam wtedy znaczenia tych słów. Teraz, zawsze gdy coś się wydarzy, mówię sobie, że tak miało być. Wiem, że los zaplanował już następny krok.
Co by poradziła Pani osobom, które wciąż szukają, ale jeszcze nie odnalazły swojej życiowej pasji?
Uważam, że sama czynność szukania oznacza, że zmuszamy się do czegoś. A to często samo przychodzi. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd. Ludziom się wydaje, że nie mają żadnych zainteresowań, ale to nieprawda. Oni po prostu o tym nie wiedzą, bo są wplątani w codzienną gonitwę i nie potrafią znaleźć czasu dla siebie, żeby usiąść i zastanowić się nad swoim życiem, popatrzeć na nie z boku. Często zdarza się, że ktoś prawi mi komplementy, jaka to jestem zgrabna i wysportowana. A ja na to: To chodź ze mną na basen. I zaczyna się: Ale ja nie umiem pływać albo Ja się boję wody. Na to ja znowu: To chodź, nauczę Cię. Za darmo, nic w zamian od ciebie nie chcę. Wtedy słyszę: Ale ja nie mam czasu. Zawsze można znaleźć czas, tylko po prostu trzeba go sobie zorganizować. Często ludzie mówią, że są tak zmęczeni po pracy, że na nic już nie mają siły. Ja też jestem zmęczona, ale jeszcze zbieram siły na to, żeby iść na basen, siłownię, żeby stłumić w sobie tego lenia, który czasami jest wszechogarniający. Trzeba dać szansę swojemu ciału i umysłowi na regenerację, podarować sobie czas tylko dla siebie. Wyjść samemu na spacer. I właśnie to jest największy problem, że trzeba najpierw chcieć coś dobrego zrobić dla siebie. Pójście do kina czy do knajpy nie da nam takiego wyciszenia, stłumi tylko pewne myśli. A trzeba nauczyć się panować nad negatywnymi myślami. I nie wiadomo kiedy, możemy odkryć coś, co nas naprawdę zainteresuje. To niekoniecznie musi być sport. Niektórzy lubią czytać książki i wtedy uciekają od tego zgiełku. To jest kojące, uspokajające. Dla każdego będzie to jednak co innego.
Niektórzy twierdzą, że istnieje pewne niebezpieczeństwo, kiedy pasja staje się również pracą. Niebezpieczeństwo, że kiedy do akcji wkraczają pieniądze, stres i presja, żeby zarobić na życie, można stracić tę czystą radość płynącą z realizowania swojego hobby. Inni twierdzą wręcz odwrotnie, że zarabianie na swojej pasji to najlepszy z możliwych scenariuszy życiowych. Za którym podejściem opowiada się Pani?
Zdecydowanie za drugą opcją. Ale nie zawsze i nie wszędzie można na swoich pasjach zarabiać. Jeśli chodzi o nurkowanie, w Polsce są okresy przestoju, chociażby zimą. Oczywiście można wtedy organizować wyjazdy, jeśli ktoś chce i potrafi, ale oznacza to ciągłe życie na walizkach. Jeśli ktoś bazuje tylko na Polsce, to wówczas faktycznie przestaje to być pasją, a zaczyna się gonitwa za klientami, zleceniami… Jak się człowiek staje w pewnym momencie biznesmenem, to przestaje nurkować. Ale to wszystko zależy, jakie się ma podejście do biznesu. Dla mnie nurkowanie to wciąż jest pasja. Szkolenie ludzi sprawia mi wielką radość, ale dla mnie to chyba wciąż bardziej dorabianie niż główne zajęcie. Wykorzystuję w ten sposób swój czas wolny od tej właściwej pracy, dzięki której zarabiam na życie – doradztwa podatkowego i księgowości. Chociaż jako instruktor nurkowania czasem jestem w stanie zarobić więcej niż na tej podstawowej działalności (śmiech).
Nie miała Pani ochoty rzucić doradztwa podatkowego i zająć się wyłącznie nurkowaniem?
Myślałam o tym jakiś czas temu. W 2004 roku chciałam założyć fundację, która związana była z nurkowaniem, poszukiwaniem wraków, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Miałam już nawet inwestora. Ale jak wszystko już było dograne, kosztorys ustalony, bo na ten cel potrzebny był statek, to niestety inwestor się wycofał. Po tym nie szukałam już innego. I teraz trochę żałuję, że wówczas o tym nie pomyślałam. Wtedy faktycznie chciałam zajmować się tylko i wyłącznie biznesem związanym z nurkowaniem. Bo wiem, że mam potencjał i potrafię takie tematy rozkręcać. Ale potrzebowałam kapitału, którego nie było. Właściwy statek kosztował wówczas około miliona złotych, a zaciąganie kredytu wiązało się dla mnie ze zbyt sporym ryzykiem. Zbyt dużo było niewiadomych. I stanęło na tym, że jestem jedną nogą tutaj, drugą gdzie indziej. Moje zawody nie kolidują ze sobą. Nawet gdy wyjeżdżam, obsługuję klientów przez internet, nie ma z tym najmniejszego problemu.
Ela Benducka
Ela Benducka / fot. Bartosz Ratajczak

Pani największe marzenie na chwilę obecną?
Moje największe marzenie… Trochę boję się je zdradzać. Jest takie jedno… Właściwie jest to już bardziej plan, który chcę zrealizować jesienią tego roku. Powiem więc tak: moim marzeniem jest znalezienie sponsorów na realizację mojego marzenia (śmiech).
W porządku, nie ciągnę już Pani za język…
(Śmiech). A mam jeszcze jedno, bardziej osobiste marzenie. Wprawdzie nie szukam na siłę, ale chciałabym spotkać człowieka, z którym mogłabym dzielić pasje i… życie.

3 komentarze

  1. Nie ulega żadnej wątpliwości a ten artykuł to jeszcze potwierdza, że pasje pomagają w życiu, czynią je ciekawszym, bardziej urozmaiconym , niekiedy nadają jemu sens. Gratuluje uporu w dążeniu do celu i życzę wielu fantastycznych, podwodnych przygód. Pozdrawiam 🙂

  2. Pani Elu, wywiad z Panią oddał mi skrzydła, które jakiś czas temu straciłem zajęty biznesem. Wracam do swoich pasji.
    …i mam już plan 🙂
    Dziękuję i życzę spełnienia marzeń!

  3. Nigdy wczesniej nie wchodzilam tutaj.Panie Darku wiem, ze dawno ale czy udalo sie tak rozwinac skrzydla jak Pan marzyl? Pozdrawiam:)

Dodaj komentarz