Wywiad z okładki
Mieliśmy ostatnio okazję przyjrzeć się ofertom kilku firm szkoleniowych. W większości z nich pojawiały się propozycje treningów z zakresu rozwoju osobistego, motywacji czy zarządzania stresem. Tematy ciekawe i przydatne w biznesie. Postanowiliśmy więc poruszyć je na naszych łamach. Zaczęliśmy się zastanawiać, kto byłby idealnym partnerem do takiej rozmowy? O kim w praktyce można byłoby powiedzieć, że odniósł sukces, że niejednokrotnie był zmuszony walczyć z samym sobą, z własnym stresem czy zmęczeniem i wychodził z tych walk zwycięsko? Kto opanował i przetestował w praktyce sztukę motywacji, komunikacji i pracy w zespole, a jednocześnie ma pojęcie, czym jest biznes w praktyce?
Rozpoczęła się burza mózgów, pojawiały się różne nazwiska, ale nie mogliśmy osiągnąć porozumienia. Nie mogliśmy do czasu, gdy padło nazwisko gościa specjalnego tego numeru. Nikt w redakcji nie śmiał zakwestionować, że kto jak kto, ale 3-krotny mistrz świata i Europy oraz mistrz olimpijski w żeglarstwie, a obecnie mentor i przedsiębiorca, to idealna osoba na taką rozmowę. Mamy zatem dziś przyjemność i zaszczyt przedstawić Wam wywiad z Mateuszem Kusznierewiczem.
Pozwolę sobie zacząć naszą rozmowę od cytatu z Twojej strony internetowej: „Sport i biznes mają ze sobą wiele wspólnego (…). Pasja, cierpliwość, praca zespołowa, komunikacja, umiejętność radzenia sobie z porażkami oraz świadoma reakcja w zmiennych warunkach”. Czy mógłbyś szerzej przedstawić swoją opinię na ten temat?
Mogę śmiało potwierdzić, że te słowa są dla mnie jak najbardziej prawdziwe. Myślę, że nie tylko sportowcy, ale również ludzie związani swoją działalnością z szeroko rozumianym biznesem, doskonale wiedzą, że zaangażowanie, konsekwencja w działaniu, systematyczna praca, zdrowa rywalizacja i koncentracja to umiejętności i sposoby działania, które przydają się na co dzień zarówno w pracy, jak i w życiu osobistym. Sport z pewnością pomaga w wyrobieniu tych cech i umiejętności. Przez 20 lat kariery sportowej zebrałem wiele doświadczeń i obserwacji, którymi teraz mogę się dzielić.
Należysz do grona tych osób, które w wieku trzydziestu kilku lat mogą o sobie powiedzieć: zaczynam nowe życie. Koniec kariery zawodniczej, początek biznesowej. Jak czujesz się jako szczur lądowy?
Pragnę podkreślić, że nie zamknąłem rozdziału swojej kariery żeglarskiej, lecz jedynie zakończyłem piękny dla mnie okres przygotowań i startów na igrzyskach olimpijskich. Teraz przyszedł czas na nowe wyzwania. Podjąłem przemyślaną i absolutnie świadomą decyzję, żeby zwolnić tempo, związane głównie z podróżami po całym świecie. Pierwszy rok był dla mnie bardzo trudny. Szczególnie zima, gdy nie wyjechałem do pięknej i słonecznej Australii, gdy nie żeglowałem gdzieś daleko na południu Hiszpanii czy w innych krajach, tylko zostałem tu na miejscu w Polsce i wiodłem… takie zwyczajne, ustabilizowane życie. Dla mnie, jako podróżnika, który przez ponad dwieście dni w roku żył na walizkach, w hotelach pomiędzy jednymi regatami a drugimi, miniona zima była naprawdę ciężka. Dziś jednak, z perspektywy czasu, nie żałuję tej decyzji.
Jak jest z motywacją u kogoś, kto zdobył już złoty medal olimpijski, mistrzostwo świata i Europy? Jakie nowe wyzwania sobie stawiasz?
Motywacja to temat złożony, dosyć skomplikowany i rozległy. Jak ważną rolę odgrywa w naszym życiu i osiągnięciu celu, nie muszę chyba nikomu wyjaśniać. Każdy ma swoje obserwacje i doświadczenia. W mojej karierze sportowca i biznesmena przeżyłem szereg różnych sytuacji, kiedy motywacja lub jej brak wpłynęły na efekt końcowy. Podam Ci przykład. Gdy miałem dwadzieścia jeden lat, zdobyłem pierwszy medal olimpijski w historii polskiego żeglarstwa i to od razu złoty. To oczywiście wspaniała sprawa. Ma się apetyt na więcej. Jednak już kolejne zawody po tym wydarzeniu mocno zweryfikowały moje myślenie. Zobaczyłem, że wszystkie dotychczasowe sukcesy czy medale, gdy ponownie stajesz w szranki ze swoimi rywalami, nie mają żadnego znaczenia. Wówczas, na tych zawodach, zająłem dopiero ósme miejsce. Można by powiedzieć porażka. Dlaczego tak się stało? Bo pomyślałem sobie, że teraz będzie mi łatwiej. Przecież jestem Mistrzem. To nie chodzi o to, że nagle wszyscy postawili sobie za cel, by mnie pobić. Po prostu moi rywale się przyłożyli, a ja zbyt mocno uwierzyłem w to, że już jestem najlepszy. To była dla mnie świetna lekcja, bo zrozumiałem, że bez względu na to, jakie osiągnięcia mamy już na swoim koncie, musimy nieustannie się rozwijać, mieć chęć do ciężkiej pracy i potrafić zaangażować się na 100 procent w to, co robimy
Jednak po tym, jak odniesie się wielki sukces, trudno jest się zmobilizować do jeszcze cięższej pracy…
Nie jest to proste, ale mam na to kilka sposobów. O wielu z nich opowiadam podczas wykładów i szkoleń. Jeden z takich podstawowych, który stosuję, gdy nie za bardzo mam na coś ochotę, polega na wyobrażeniu sobie, że moi rywale w tym momencie właśnie są na wodzie albo na siłowni lub po prostu robią cokolwiek, żeby stać się lepsi. To mi wystarcza, żeby w tym momencie chwycić za torbę i iść na trening. To taka trochę wymyślona rywalizacja, choć pewnie prawda jest taka, że nawet teraz, gdy my sobie tutaj siedzimy i rozmawiamy, nasi konkurenci, niekoniecznie sportowi, bo przecież to dotyczy też biznesu, coś robią, w czymś się doskonalą, nad czymś pracują. Może rozwijają jakiś produkt, szykują nową strategię – cokolwiek. Takie myślenie nie pozwala odpuścić. Daje Ci siłę, by stale się rozwijać, być lepszym.
Przejdźmy zatem do kwestii Twoich bieżących celów życiowych i biznesowych.
W tym roku moim priorytetem była rodzina. Przebywanie z nią jest czymś, co sprawia mi ogromną radość, osiągam spokój ducha i wewnętrzny porządek. W pracy zawodowej skupiłem się na szkoleniach i wykładach z cyklu „Kurs na sukces” i wszystkim, co jest związane z dzieleniem się wiedzą. Na pewno wysoko w hierarchii celów jest też rozwój mojej akademii żeglarskiej, spółki Dobre Jachty sprzedającej francuskie jachty żaglowe i motorowe oraz agencji eventowej i PR-owej. Pojawił się też kolejny, nowy temat, a mianowicie powołanie na stanowisko Prezesa Zarządu Fundacji Gdańskiej. Jednak jako główny cel na kolejny rok zapisałem sobie słowo: „specjalizacja”. Bez specjalizacji nie możemy mówić o rozwoju, pozostajemy na etapie bylejakości, a to mnie stanowczo nie zadowala. Biznesowo działam w kilku obszarach, ale mają one swój wspólny mianownik, którym jest żeglarstwo. Jednak moim core business pozostaje obecnie działalność szkoleniowa.
Większości osób wciąż kojarzysz się przede wszystkim z żeglarstwem. Jak byś chciał, aby to wyglądało za 5 lat?
Myślę, że to nadal będzie żeglarstwo. To się już raczej nie zmieni. Chciałbym jednak, żeby kojarzono mnie ogólnie ze sportem i promocją zdrowego stylu życia. Przede wszystkim jednak zależy mi na wizerunku osoby, która ma duże doświadczenie, której wiedza może być przydatna zarówno w sferze rozwoju osobistego, jak i w biznesie. Poza tym, jak popatrzę na kalendarz moich aktywności, jedna trzecia czasu to działalność społeczna. Myślę, że z czasem będzie to również zauważalne i odczuwane przez innych.
Czy zgadzasz się ze stwierdzeniem, że rozwój to nieustanny proces?
Zgadzam się i potwierdzam. Najlepszym przykładem są dla mnie lekarze. Oni praktycznie przez całe życie się uczą. Gdyby tego nie robili, zostaliby daleko w tyle. Medycyna to zresztą nie jedyna branża, która rozwija się w szaleńczym tempie. Niezależnie od wieku czy wykonywanego zawodu, zawsze możemy nauczyć się czegoś nowego. Znam osoby na stanowiskach prezesów, którzy bezustannie jeżdżą na różnego rodzaju szkolenia, bo wiedzą, jak ważny jest rozwój i poszerzanie swojej wiedzy i umiejętności.
W biznesie wiele mówi się o rozwoju osobistym, o koncepcji life long learning. Niestety, w praktyce wielu przedsiębiorców zatrzymuje się gdzieś na etapie tuż za BEP. Zarabiam, biznes się kręci, ale nie mam już ani siły, ani ochoty, by myśleć o dalszym rozwoju. Gdybyś mógł tak stanąć na sali pełnej przedsiębiorców, co byś im powiedział w tej kwestii ?
Ubierając moje wystąpienie w inspirującą historię, podkreśliłbym i udowodnił, że rozwój, to nie tylko własny biznes, ale przede wszystkim życie osobiste. Warto popatrzeć przez pryzmat samych siebie. Czy to, co robimy, sprawia nam przyjemność, czy ma pozytywny wpływ na innych? Czasem warto się zatrzymać i… umówić na spotkanie z samym sobą. To pomaga w budowaniu samodyscypliny, tego, że gdy się budzę, to chce mi się wstać.
A co jeśli się nie chce?
To trzeba popracować nad sobą. Znaleźć przyczynę osłabionej motywacji. Znaleźć sposób, wypracować mechanizm który sprawi, że znów nabierzemy ochoty. I bądźmy świadomi, że nie nastąpi to w ciągu jednego dnia. To nie jest tak, ze weźmiemy sobie jakąś książeczkę o motywacji, przeczytamy ją i nagle, czary-mary, totalna zmiana. To tak nie działa. W życiu potrzebna jest pasja. Trzeba robić coś dla siebie, dla własnej przyjemności. Przykładowo kilka lekcji tańca może dać Ci nie tylko umiejętności na parkiecie, ale też wpłynąć pozytywnie na Twoją pewność siebie, na rezultaty, jakie osiągasz w innych obszarach. Poszczególne elementy naszego życia łączą się ze sobą, tworząc niepowtarzalną całość.
Czy nie brakuje Ci trochę życia poświęconego całkowicie sportowi? Tego, że jest się stale w biegu, ciągle przygotowując się do zawodów. Dziś masz czas. Zdarza się, że wracasz do domu, siadasz w fotelu i zastanawiasz się, co zrobić z resztą dnia?
Nie zdarza mi się coś takiego. Prawda jest taka, że teraz pracuję więcej i mocniej niż kiedyś. Praktycznie cały czas mam bardzo mocno zagospodarowany. Jest tak wiele do zrobienia. Praca koncepcyjna, wdrażanie nowych projektów, a to poprawka jakiejś prezentacji, a to wypełnienie dokumentów. Zdecydowanie nuda mi nie grozi. Narzekam na chroniczny brak czasu.
Co prawda moja wiedza żeglarska kończy się na rozróżnieniu foka od grota, ale miałem okazję kilka razy w swoim życiu żeglować. Właściwie, żeby nie obrazić żeglarzy, powinienem powiedzieć, zdarzyło mi się być kilka razy na łódce i przekonać się na własne oczy, że podział zadań, współpraca i komunikacja to w żeglarstwie podstawa. Jakie wnioski i doświadczenia w obszarze pracy zespołowej nabyłeś podczas swojej kariery?
Startując w regatach, nawet jeśli na łódce znajdujesz się tylko Ty sam, to i tak jesteś częścią zespołu. Cały team brzegowy, trener, sparing partnerzy. W związku z tym, proces komunikacji i wzajemnego zrozumienia się musi odpowiednio działać. Bez tego nie da się nic osiągnąć. A propos komunikacji, podczas szkoleń często mówię o tym, co sam praktykuję. Mianowicie, gdy kończę z kimś rozmowę, od razu zastanawiam się, kogo jeszcze powinienem o tej rozmowie i jej ustaleniach poinformować. Wówczas albo sam od razu siadam do komputera i wysyłam maile, albo kontaktuję się ze swoimi współpracownikami i przekazuje im to, co najważniejsze. Dzięki temu przepływ informacji jest prawidłowy. Na co dzień współpracuję z około pięćdziesięcioma osobami i śmiało mogę powiedzieć, że bez odpowiedniej komunikacji to wszystko by się posypało. Znane powiedzenie, że „co dwie głowy to nie jedna”, nie jest jakimś tam banałem. To naprawdę istotna sprawa. Wspólnie jesteśmy bardziej kreatywni, popełniamy mniej błędów, dlatego dobór odpowiedniego zespołu to kluczowa sprawa.
Dokończ proszę zdanie: „Trzy cechy dobrego zespołu zdaniem Mateusza Kusznierewicza to…
Lojalność, jasno określony cel i komunikacja.
Żeglarstwo przypomina mi biznes jeszcze w jednym aspekcie. Nawet najbardziej nowoczesny jacht, jeśli ma marną załogę, zostanie wyprzedzony przez pierwszą lepszą łódkę, która posiadać będzie odpowiedni zespół fachowców. W biznesie jest podobnie. Firma może mieć świetną infrastrukturę, wiele możliwości rynkowych, ale jeśli zespół nie potrafi tego wykorzystać, wówczas rozwój jest słaby, lub nie ma go wcale. Zgadzasz się z tym?
Tak, zwłaszcza jeśli chodzi o czynnik ludzki. Ma on niesamowite znaczenie.
A jak wygląda z Twojej perspektywy sytuacja lidera zespołu? Prowadzisz szkolenia z zakresu rozwoju osobistego. Czy rozwój personalny to prosta droga do szkoły liderów? A może to dwie zupełnie niezależne od siebie kwestie?
Odpowiedź oprę na swoim przykładzie. Mam tendencje do bycia liderem. I nim jestem. We wcześniejszych latach, kiedy prowadziłem zespół, posiadałem złą cechę dominowania. Przekonany do pomysłu robiłem prawie wszystko samemu. Z uporem maniaka przekonywałem pozostałych członków do swoich racji. To nie było dobre. Wziąłem się za siebie. Popracowałem nad sobą. Zmieniłem się w przywódcę. Teraz daję innym przestrzeń do działania. Podpowiadam, inspiruję, zadaję więcej pytań. Rozwój osobisty to zagadnienie dotyczące każdego człowieka, niezależnie od jego pozycji zawodowej. Uważam, że teoria o predyspozycjach do danego stanowiska jest uzasadniona. Nie każdy sprawdzi się jako lider, nie tylko ze względu na predyspozycje zawodowe, wiedzę, ale także ze względu na typ osobowości. Zwyczajnie nie każdy byłby jako lider spełniony. W moim przekonaniu lider powinien wyznaczać kierunki, inspirować i motywować, a nie wyręczać. Jestem osobą, która najwięcej wymaga od siebie, ale przekłada się to też na to, że wiele wymagam od innych. To chyba fair, bo staram się być dobrym przykładem
Nikogo nie trzeba uświadamiać, że w życiu sportowca stres to chleb powszedni. Żeby osiągnąć sukces, trzeba nauczyć się z nim radzić. Masz jakieś swoje wskazówki, którymi chciałbyś podzielić się z naszymi czytelnikami?
Tu chodzi bardziej o zarządzanie emocjami. Stres jest bowiem tylko jedną z nich. Na odpowiednim poziomie jest nam wręcz potrzebny. Pod wpływem adrenaliny jesteśmy w stanie przenosić góry. Potrafimy się skupić, zachować odpowiednią koncentrację. Problem pojawia się wówczas, gdy staje się on za wysoki. W takiej sytuacji trzeba przede wszystkim znaleźć jego przyczynę. Wtedy dopiero możemy odpowiednio zadziałać. Z drugiej strony, uczucia pozytywne też są niebezpieczne, bo szybko można spocząć na laurach.
Mateusz, jesteś osobą, która kojarzy się pełnym profesjonalizmem. Chciałbym zadać Ci zatem pytanie „od kuchni”, znaleźć „rysę” na tym pozytywnym wizerunku. Powiedz, zdarzyło ci się kiedyś zrobić coś nieprofesjonalnie, popełnić jakąś gafę, coś, tak po ludzku, zawalić?
(Śmiech). Faktycznie, rzadko mi się zdarza coś takiego. Czekaj, niech pomyślę. Mam! Była taka sytuacja. Bezpośrednio po jakimś dużym sukcesie, pojechałem na regaty do Francji. Byłem tak roztargniony, rozgorączkowany, podekscytowany poprzednim sukcesem, że zapomniałem zabrać ze sobą większości rzeczy. Nie wziąłem nawet sztormiaka ani żagla. Musiałem go potem kupować od mojego rywala. Notabene okazał się bardzo dobry (śmiech).
Jaki jest Mateusz Kusznierewicz prywatnie?
Spokojny i normalny. Średnia krajowa (śmiech). Myślę, że jestem osobą bardzo rodzinną. Jeżeli w coś się wciągnę, potrafię się temu maksymalnie poświęcić.
Wydajesz się być mocno związany z Gdańskiem. Mógłbyś powiedzieć coś więcej o Twojej działalności społecznej w tym mieście?
Przeniosłem się tutaj cztery lata temu z Warszawy, na zaproszenie Prezydenta Miasta Gdańska i ówczesnego Prezesa Fundacji Gdańskiej. Zostałem zapytany o to, czy pomógłbym, jak to zostało ładnie ujęte, „zwrócić Gdańsk ku morzu”. Zgodziłem się. Działalność społeczna bardzo mi pasuje i jest mi potrzebna do wewnętrznej harmonii. Mogę sobie na to pozwolić, ponieważ projekty biznesowe zarabiają na siebie i dają mi komfort do tego, żeby w dużej mierze poświęcić się akcjom społecznym. Wyznaję też zasadę, że każdy dobry uczynek, w ten czy w inny sposób, do nas wraca.
Jesteś człowiekiem spełnionym?
W pewnych obszarach na pewno tak, ale bałbym się użyć tego słowa, bo oznaczałoby to, że już nic ciekawego przede mną nie ma, a ja wierzę, że jest inaczej.
Jaki jest Twój największy sukces?
Balans i równowaga pomiędzy życiem prywatnym i zawodowym.
A jeśli chodzi o kwestię sportową?
Zdecydowanie złoty medal olimpijski.