Wywiady i inspiracje

Monika Mikowska: Mobile to nie chwilowa moda

Foto: Kasia Najda, IN2IT Studio
1kwyświetleń
Foto: Kasia Najda, IN2IT Studio
Foto: Kasia Najda

Rozmowy dotyczące zagadnień związanych z nowymi technologiami mają to do siebie, że są zabawne. Oczywiście nie od razu, ale z czasem. Rozbawienie, jakie budzą, nie wynika jednak z tego, że dotyczą rzeczy śmiesznych. Ten humor ma swoje źródło w tempie zmian i rozwoju nowych technologii. Po prostu to, o czym dziś rozmawiamy w trybie przypuszczającym, jutro jest oczywistością, a śmiech budzi myśl, że ktoś kiedyś tę oczywistość mógł w ogóle podważać, czy się nad nią zastanawiać. Nie inaczej jest w świecie technologii mobilnych, którym chcielibyśmy poświęcić tę rozmowę.

Naszym gościem jest osoba, która z branżą mobile związana jest (biorąc pod uwagę wspomniane wcześniej tempo zmian) od czasów prehistorycznych. Założycielka agencji projektującej rozwiązania mobilne – mobee dick, autorka popularnego bloga jestem.mobi i… kobieta uprawiająca na co dzień ekstremalny sport poruszania się na kilkunastocentymetrowych obcasach – jednym słowem Monika Mikowska.

 
Moniko, znamy się już kilka dobrych lat, i o ile dobrze pamiętam, rozmawialiśmy w 2012 r. o tym, że planujesz założyć agencję mobilną. Wówczas była to innowacja, chęć bycia częścią nowego, dopiero tworzącego się, rynku. Dziś, to coś jak najbardziej normalnego. Jak podsumowałabyś te ostanie cztery lata, jeśli chodzi o rozwój rynku mobile?

Sprostuję, że w 2012 r. wcale nie był to nowy rynek. Ten rynek zaczął tworzyć się od czasu pojawienia się pierwszego iPhone’a (2007) i pierwszego marketu z aplikacjami mobilnymi (2008). Wtedy miała miejsce pierwsza fala zachłyśnięcia się rozwiązaniami mobilnymi. Mnie też ta fala zgarnęła – na dowód wspomnę, że w październiku 2007 r. kupiłam domenę jestem.mobi z myślą, że przeznaczę ją na pewien startup mobilny, który chciałam uruchomić (mój pierwotny pomysł ostatecznie nie doczekał się realizacji).
Rok 2012 to tak naprawdę druga fala „mody na mobile”. Byliśmy świadkami dużego wzrostu zainteresowania tym obszarem wśród firm, również w Polsce. Wówczas właśnie podjęłam decyzję, że trzeba tym firmom pomóc robić to dobrze i założyłam mobee dicka. Wtedy chcieliśmy być agencją full service, która najpierw klientom doradza, z jakich narzędzi powinni skorzystać, potem im te rozwiązania projektuje, wdraża, a następnie prowadzi kampanie promocyjne i produkt rozwija. Rynek szybko nam pokazał, gdzie jest nisza – praktycznie nie było (i nadal jest jak na lekarstwo) firm, które naprawdę potrafią projektować i opracowywać strategie dla produktów mobilnych. I z końcem 2013 r. właśnie na tym postanowiliśmy się skupić – mówimy, że specjalizujemy się w mobile UX, czyli projektowaniu doświadczenia osób, które mają korzystać z cyfrowych rozwiązań naszych klientów za pośrednictwem swoich smartfonów.
I to się dziś liczy. Mocna specjalizacja i skupienie na wybranym segmencie rynku mobilnego, bo z roku na rok jest coraz większy i ma coraz więcej odnóg.

Spróbujmy przedstawić, czym w praktyce jest mobile, osobom którym to słowo kojarzy się jedynie z młodymi ludźmi zapatrzonymi w ekrany swoich smartfonów.

Mobile to nie moda, a kierunek ułatwiający i usprawniający codzienne czynności. Smartfon zastępuje coraz więcej przedmiotów, np. budzik, latarkę, kalendarz, linijkę, skaner, mp3playera itp. Aplikacje mobilne to narzędzia, które pozwalają nam dotychczasowe czynności zrealizować w nowy szybszy sposób. Na przykład, aby sprawdzić, ile pieniędzy mam na koncie, już nie muszę logować się do serwisu transakcyjnego mojego banku, gdzie najpierw trzeba podać login i hasło, a wystarczy rzut oka na telefon, na którym mam widget aplikacji mojego banku, który tę informację zawiera. Liczy się czas – jeśli smartfon pozwoli nam zaoszczędzić choćby parę sekund, to właśnie po to, mamy go zawsze pod ręką.

Foto: Aleksander Vogiatzis / monikamikowska.com
Foto: Aleksander Vogiatzis / monikamikowska.com

Rozumiem, że błędem byłoby zakwalifikowanie mobile jako czysto odrębnej branży, która żyje sobie swoim życiem i nie ma wpływu na rzeczywistość biznesową dookoła nas. Mobile można dziś wykorzystać praktycznie wszędzie. Podpiszesz się pod stwierdzeniem, że mobile dla statystycznego przedsiębiorcy to szansa, a nie zagrożenie?

Ludzie są mobilni, technologie są mobilne, sprzęty, z których korzystamy, są mobilne. Banałem będzie, gdy powiem, że wszyscy i wszystko jest mobi? 😉
Banałem jest też to pytanie, które zadajesz (wybacz). Myślę, że dziś nie ma się nad czym zastanawiać. Biznes też musi być mobilny. Co przez to rozumiem? Firma i jej przedstawiciele muszą być obecni tam, gdzie są jej klienci. Jeśli klienci są w mediach społecznościowych, Twoja firma również musi tam być. Jako klienci staliśmy się jeszcze bardziej wymagający i niewyobrażalnie niecierpliwi. Skoro potrzebujemy natychmiastowych odpowiedzi, to Ty – jako przedstawiciel biznesu – musisz się do tego dostosować. Albo pozwolisz się wyprzedzić konkurencji, która na pytanie zadane przez fanpage’a na Facebooku odpowie klientowi szybciej, niż Ty to zrobisz.

By mówić o praktyczności zastosowania mobile i wpływu, jaki ma na nasz biznes, powinniśmy chyba zacząć od wyjaśnienia słowa responsywność. Czym ono jest? Czy posiadanie responsywnej strony internetowej równoznaczne jest z „byciem firmą mobilną”?

Nie jest równoznaczne, ale jest to jeden z podstawowych obowiązków firmy, która chce być mobi. Strona internetowa firmy musi poprawnie wyświetlać się na urządzeniach mobilnych, kropka. Dba o to sam Google, który od kwietnia 2015 r. każdą mobilną stronę nagradza łatką mobile-friendly, a każdą niemobilną każe obniżeniem jej pozycji w wynikach wyszukiwania z poziomu smartfonów.

Jesteś autorką raportów o rynku mobilnym w Polsce, czy możesz podzielić się z nami ciekawymi danymi dotyczącymi tego, na jakim etapie rozwoju rynku mobile jesteśmy?

Dziś 61% Polaków posiada smartfon. Należy uczciwie powiedzieć, że dynamika wzrostu penetracji smartfonów w Polsce w ostatnim półroczu nieco wyhamowała. Dotąd byliśmy świadkami wzrostów o kilkanaście punktów procentowych z roku na rok, tak teraz jest to kilka punktów. Nie należy tego interpretować negatywnie. Aby realnie oceniać potencjał polskich użytkowników aplikacji mobilnych, należy znać statystyki najpopularniejszych polskich produktów. W tym miejscu faktycznie warto odesłać Czytelników naszej rozmowy do lektury mojego ostatniego raportu (POLSKA.JEST.MOBI 2015) – tam są dane, uzyskane bezpośrednio od firm, takich jak Agora, TVN, Allegro, Wirtualna Polska, prawie wszystkich banków itd., które pokazują, ile ich aplikacje mobilne mają pobrań, ile aktywnych użytkowników, ile operacji realizowanych wewnątrz aplikacji, ile UU odwiedza ich strony internetowe z poziomu smartfonów. Najpopularniejsza polska aplikacja – jest nią Allegro – przekroczyła próg 5 mln pobrań na telefony z Androidem, a łącznie na wszystkie systemy operacyjne, na których jest dostępna – prawie 7 milionów. Liczba aktywnych użytkowników jest oczywiście mniejsza niż liczba pobrań, ale – czyż ten wynik nie robi wrażenia?
Równie dobre wrażenie robią wyniki Windows Phone w Polsce. Dla przykładu liczba aktywnych użytkowników na WP jest równa liczbie aktywnych użytkowników iOS w takich aplikacjach jak PEKAO SA, PKO BP czy BZ WBK. W aplikacji Ceneo na WP użytkowników jest o (mniej więcej) połowę więcej niż na iOS! To z kolei powinno otworzyć oczy firmom, które twierdzą, że aplikacje robi się tylko na dwa systemy operacyjne: Android i iOS.
Na jakim etapie rynku jesteśmy? Jesteśmy użytkownikami szeregu dojrzałych produktów mobilnych. One dalej będą rozwijane i dopieszczane. Duże firmy nie mają żadnych wątpliwości, jak ważny jest to dla nich kanał, czy kontaktu z klientami, czy też nowy sposób monetyzacji swojej oferty. Teraz liczy się uspójnianie oferty i uspójnianie doświadczeń marki we wszystkich kanałach, zarówno online, jak i offline.

Monika Mikowska na konferencji Mobile Trends
Foto: Aleksander Vogiatzis / monikamikowska.com

Podaj przykłady aplikacji mobilnych, które mogą podnieść realną sprzedaż w klasycznych biznesach prowadzonych offline?

Oj, choćby media społecznościowe mogą nam tu zrobić dobrą robotę. Zauważyliście przyciski typu „Kup” na Facebooku, Instagramie, Pintereście czy Twitterze? Najczęściej kierują do konkretnego sklepu internetowego. Ale wyobrażam sobie, aby biznes „nieinternetowy” zaprojektował choćby prosty landing page, by w tym kanale móc być obecnym i sprawnie obsłużyć zainteresowanych internautów. Zadaniem tych przycisków jest poprawa konwersji z zakupów na urządzeniach mobilnych, skracanie czasu zakupów – ogólnie zmniejszanie obaw przed kupowaniem na telefonach. I to działa! Przecież jeśli zobaczę Maffashion w butach, które baaaaardzo mi się podobają, to chciałabym od razu przy jej poście tapnąć „Kup teraz”, oszczędzając sobie poszukiwań.
Ale zgaduję, że chcesz usłyszeć bardziej wyszukane przykłady aplikacji 😉
Foursquare – wysokie rabaty, niedostępne inną drogą, w zamian za check-in.
Everytap – baza lokalnych knajp i restauracji – już za samo bywanie użytkownik otrzymuje punkty (warte uwagi również ze względu na wykorzystanie beaconów).
Freebee – inny, warty uwagi program lojalnościowy na telefonach Twoich potencjalnych klientów.
Booksy – baza lokalnych miejsc i usługodawców, które po pierwsze można łatwo przeszukiwać, a po drugie błyskawicznie zapisać się na wizytę (np. do fryzjera).
A jeśli swoim klientom oferujesz kupony, to powinieneś to robić również poprzez aplikacje takie jak Qpony czy KodyRabatowe.pl.
W tym miejscu chciałabym podkreślić, że nie warto robić swojej aplikacji mobilnej, a wystarczy być w aplikacjach, które już są na smartfonach Polaków.

Załóżmy, że prowadzę firmę i czytając ten wywiad, zaczynam sobie zdawać sprawę, że to jest właśnie mój klient, on mi ucieka, a mobile jest dla mnie szansą. Co powinienem zrobić, by jak najlepiej ją wykorzystać?

Po pierwsze, najważniejsze i bezdyskusyjne, mieć stronę mobilną (obojętnie czy dedykowaną, czy w RWD) – taką, która od razu odpali ci nawigację, jeśli chcesz do niej dojechać, jednym tapnięciem wywoła połączenie telefoniczne, jeśli chcesz do niej zadzwonić, i będzie się błyskawicznie ładować, jeśli chcesz po prostu przejrzeć jej zawartość na „wolnym” internecie. Po drugie, być dostępnym dla swoich klientów, wszędzie tam, gdzie oni są, odpowiadać na ich wiadomości najszybciej, jak potrafisz. Po trzecie, być obecnym ze swoją ofertą w aplikacjach, z których korzystają na co dzień Twoi klienci. Aby móc powiedzieć, że zrobiło się wszystko, to jeszcze można i trzeba poeksperymentować z mniej oczywistymi działaniami w świecie mobilnym… Ale bynajmniej nie chodzi tu o wrzucenie reklamy swojej firmy do jakiejś sieci reklamy mobilnej, bo konwersja z tego będzie niestety boleśnie niska.

Wiele osób żyje w przekonaniu, że kanały marketingowe oparte na nowych technologiach to domena wyłącznie dużych korporacji. Czy tak jest w rzeczywistości?

Absolutnie nie!

Jeżeli miałabyś ubrać w liczby to, o czym mówiłaś wcześniej, to o jakich kosztach działań mobilnych rozmawiamy? Rozumiem, że sky is the limit, ale chodzi mi o koszty minimalne, od których możemy zacząć korzystać z tego, co daje mobile?

Jeśli masz mądrego webmastera w zespole, to przygotowanie strony mobilnej nie powinno Cię kosztować nic więcej niż pensja, którą i tak płacisz mu co miesiąc. Sprawna obsługa klienta w mediach społecznościowych pochłaniać będzie tylko Twój czas i kreatywność, a nie pieniądze. Wychodzi na to, że bycie mobi, to przede wszystkim bycie smart, a najprostsze rzeczy są darmowe!
Jeśli chcesz poeksperymentować z własną aplikacją mobilną, najpierw pobaw się kreatorami, takimi jak np. Shoutem.com, Kinetise, PoqAd, AppMachine, czy Apps Builder. Jeśli w nich stworzysz aplikację, to jej utrzymanie może Cię kosztować nie więcej niż 150-200 zł miesięcznie.

Zdajesz sobie sprawę, że to, o czym teraz rozmawiamy, za jakiś czas będzie wywoływało uśmiech i pytania w stylu: po co rozmawiać o rzeczach oczywistych?

Szczerze mówiąc, nie podzielam tej pewności, przynajmniej nie w krótkiej perspektywie. W mobee dicku nadal dostajemy briefy, w których firmy piszą, że chcą mieć aplikację mobilną, bo konkurenci już mają, albo chcą być innowacyjni tylko poprzez sam fakt jej posiadania. Wydawało mi się, że aplikacje „dla mody” robiło się w 2012 r., a teraz to już jest passé… Nadal trzeba wykonywać pracę u podstaw.

Dziękuję za rozmowę.

1 Komentarz

Dodaj komentarz