Wywiady i inspiracje

Pięciogwiazdkowa zupa pokrzywowa, czyli jak zarobić na tradycji

Zupa pokrzywowa
fot. istockphoto.com
560wyświetleń

Kątem oka

Zupa pokrzywowa
fot. istockphoto.com

Podróżować jest bosko. Zawieszasz na kołku swoje życie codzienne, pakujesz plecak, walizkę i ruszasz w nieznane. Odkrywasz nowe miejsca, podziwiasz krajobrazy, poznajesz tubylców, chłoniesz niepowtarzalną atmosferę. O konieczności zmiany otoczenia mówi sam Dalaj Lama: Raz do roku odwiedź miejsce, w którym nigdy wcześniej nie byłeś. Jest to jedna z jego wskazówek dotyczących tego, jak dobrze „żyć swoje życie”.

Podróżując, musisz jeść, to oczywiste. I teoretycznie powinieneś raczyć się czymś, co nie znajduje się codziennie na Twoim talerzu. I tak, wybierając się do innych krajów, sprawa wydaje się prostsza – tam po prostu je się inne rzeczy niż u nas. Jednak zwiedzając różne zakątki naszego pięknego kraju nad Wisłą, nie jest to już takie oczywiste. Znalazłeś się gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłeś, chodzisz ulicami, którymi nigdy wcześniej nie chodziłeś, wchodzisz do knajpy i jesz… to co zwykle i wszędzie.

Pizza, kurczak, frytki, hamburger i jeszcze raz pizza to szczególnie w turystycznych miejscowościach chleb powszedni. Nie jestem znawcą kuchni, znaną restauratorką, tak więc nie zamierzam się wypowiadać na temat, co w restauracje powinny, a czego nie powinny serwować. Szczerze, to oglądając popularny program o gastronomicznych misz-maszach, często miałam dużą dozę wyrozumiałości w stosunku do właścicieli, którzy chcieli zaspokajać w swoim lokalu masowe gusta. Bo czemu nie?

Jednak z perspektywy osoby, która odwiedzając jakieś miejsce, chce je poznać od podszewki, poczuć, że różni się ono od innych również pod względem kulinarnym, trafianie do tego typu lokali jest przykrym doświadczeniem.

W majówkę wybrałam się w małą podróż w Polskę Wschodnią. Wiadomo już, dzięki świetnej kampanii, że warto inwestować na tych terenach. Koniecznie trzeba je również zobaczyć. Ja dotarłam do Lublina, Zamościa oraz na Roztocze. Na szczęście pośród zalewu „tradycyjnych polskich potraw” typu pizza udało mi się tam skosztować kilku perełek smakowych charakterystycznych dla danych terenów.

Między innymi, w Zamościu – mieście idealnym, jak głosi jego slogan, miałam okazję zjeść idealną potrawę, którą była… zupa pokrzywowa. Nie wiem, może to były jakieś specjalne pokrzywy lub jakiś magiczny składnik, który sprawia, że nawet rodzynki w serniku smakują dobrze (dla wyjaśnienia – nie znoszę rodzynek). Bez względu na to, czy to sprawka człowieka czy szatana, za każdym razem, gdy pomyślę o tej wycieczce, pierwsza rzecz, która przychodzi mi do głowy, to owa zupa z chwastu zjedzona na zamojskim rynku.

Do czego zmierzam w moim przydługim wprowadzeniu? Nie da się nie zauważyć w ostatnim czasie trendu powrotu w różnych branżach do tego co regionalne, tradycyjne, naturalne, eko: jajka od szczęśliwych kur biegających wolno, warzywa z ekologicznych upraw, etnodesign. Dzięki tej nowej-starej fali, wiele tradycyjnych firm mogło wypłynąć, inne odkryły w tym potencjał dla własnego rozwoju. Mam jednak wrażenie, że branża turystyczna nie do końca potrafi się w tym odnaleźć i dostosować do tych turystów, którzy nie chcą zadowalać się byle czym.

Ale zmiany nadchodzą i są nieuchronne. Rosnąca popularność programów kulinarnych sprawia, że stajemy się bardziej świadomymi konsumentami. Coraz częściej można spotkać lokale czy sklepy oferujące tzw. slow food, oznaczone charakterystycznym logo ze ślimakiem. Wiadomo, że miejsca te promują produkty regionalne, naturalne, przygotowywane w tradycyjny sposób i gros osób właśnie takich lokali poszukuje.

Tendencje te są dla mnie oczywistym wyrazem tęsknoty za tym, co szczególne, autentyczne. Globalizacja powinna polegać nie na tym, że wszystko jest takie samo, ale że to, co kiedyś było ograniczone jedynie do jakiegoś wycinka rzeczywistości lub występowało tylko lokalnie, ma szansę zostać poznane przez szersze grono odbiorców. Dobrym przykładem na zainteresowanie produktami naturalnymi o tradycyjnej recepturze są piwa regionalne, które przeżywają teraz prawdziwy boom.

A kto ma odwoływać się do lokalnych tradycji, jak nie lokalne biznesy? Nie można bowiem oprzeć się wrażeniu (mam nadzieję słusznemu), że firmom oferującym takie produkty, przyświeca wyższy cel niż tylko chęć szybkiego zysku. Biznes, w którym chodzi wyłącznie o biznes, powoli zaczyna wychodzić konsumentom uszami. A o to przecież chodzi w prowadzeniu własnej firmy, żeby się wyróżnić i zdobyć serca ludzi. Wówczas chętniej otworzą swoje portfele i będą chcieli do nas powrócić i polecać innym. Czemu zatem nie sięgnąć do korzeni i nie postawić na coś, co jest nam bliskie, chociaż może trochę zapomniane?

Dodaj komentarz