O tym, czy ewentualne problemy Grecji mogą mieć wpływ na sektor MŚP w Polsce, o plusach i minusach wejścia do strefy euro oraz o barierach dławiących przedsiębiorczość – rozmawiamy z Ryszardem Petru, znanym polskim ekonomistą, byłym przewodniczącym Rady Towarzystwa Ekonomistów Polskich.
Panie Ryszardzie, wiem, że w wirze pracy związanej z projektem, w który obecnie jest Pan zaangażowany (Ryszard Petru jest liderem Nowoczesna), moja prośba może być nieco trudna w realizacji. Chciałbym jednak, żebyśmy tę rozmowę odbyli na poziomie czysto eksperckim, bez wchodzenia w aspekty polityczne. Oczywiście na tyle, na ile to będzie możliwe, bo pytania dotyczyć będą także obecnej sytuacji sektora MŚP, a ta zawsze w pewien sposób związana jest z polityką państwa.
Proszę bardzo.
Zacznijmy zatem od tematu makroekonomicznego, który z wiadomych względów przez większą część lata dominował w mediach. To Grecja. Nie chcę pytać Pana o komentarz do obecnej sytuacji, bo ta od czasu naszej rozmowy do jej publikacji zapewne wielokrotnie się zmieni. Proszę o proste wyjaśnienie, w jaki sposób problemy Grecji mogą mieć przełożenie na sytuację polskich mikro i małych przedsiębiorców, zwłaszcza tych, którzy działają lokalnie i temat relacji handlowych z Grecją jest im kompletnie obcy?
Scenariusz wyjścia Grecji ze strefy euro, czyli tzw. Grexitu, oddalił się, ale wszelkie negatywne doniesienia o realizacji w tym kraju planu reform mogą powodować na rynkach niepokój, szczególnie poza strefą euro w krajach takich jak Polska, co oczywiście może przynieść nam krótkoterminowe spadki na rynku walutowym i na giełdzie. Napięta sytuacja w Grecji może także negatywnie wpływać na nastroje konsumenckie, co oczywiście pogarsza warunki do prowadzenia każdego biznesu, ale jest szczególnie odczuwalne dla najmniejszych firm. Wydaje się jednak, że obecna sytuacja w Grecji nie powinna mieć dużego wpływu na polskie przedsiębiorstwa.
Skupmy się na moment na temacie euro. Ustalmy, jak jest. W traktacie akcesyjnym Polska zobowiązała się do przyjęcia wspólnej waluty – to fakt pierwszy. Fakt drugi jest taki, że tenże traktat nie definiuje granicznej daty wprowadzenia euro w Polsce. Wszystko poza tym jest już pewnym naginaniem rzeczywistości do politycznych potrzeb i celów. Chciałbym Pana prosić o obiektywną analizę realnych szans i zagrożeń, które niesie ze sobą euro. Zakładam bowiem, że nie ma w tym przypadku wyłącznie samych szans ani samych zagrożeń. Z badania przeprowadzonego przez serwis Firmy.net na bazie prawie 1,5 tys. firm wynika, że Polscy przedsiębiorcy nie są zbytnio przekonani do wspólnej waluty. Co ewentualne wprowadzenie euro będzie oznaczać w praktyce dla przedsiębiorców?
Wątpliwości polskich przedsiębiorców w obecnej sytuacji są jak najbardziej zrozumiałe, w końcu wiele mówi się o tym, że strefa euro jest pogrążona w kryzysie, a my, będąc poza nią, jakoś sobie radzimy. Trzeba jednak pamiętać, że tak jak w samym klubie euro są kraje ogarnięte głębokim kryzysem (jak Grecja) i kraje, które sobie świetnie radzą (jak Niemcy czy Słowacja), podobnie jest poza tym klubem, bo z jednej strony mamy przecież Chorwację, a z drugiej choćby Szwecję. Dla przedsiębiorców w praktyce wspólna waluta oznacza m.in. wyeliminowanie kosztów transakcyjnych związanych z istnieniem kursu wymiany złotego na euro i brak związanego z tym ryzyka kursowego, czyli autentyczne oszczędności. Należy jednak pamiętać, że nie jest to remedium na wszystkie bolączki i nie załatwi za nas wszystkiego, a może wręcz rozleniwić, bo na przykład dziś coraz częściej twierdzi się, że niskie stopy procentowe w strefie euro mogły doprowadzić w niektórych jej krajach do nadmiernej akcji kredytowej. Ważna jest więc także mądra, ale i ambitna, polityka wewnętrzna.
W cytowanym wcześniej badaniu Firmy.net za największą szansę uznano eliminację kosztów transakcyjnych i ryzyka walutowego.
To tylko dowodzi, że polscy przedsiębiorcy mają naprawdę dużą wiedzę na ten temat, bo są to korzyści najbardziej odczuwalne i najczęściej przytaczane. Oprócz nich są jednak także inne, nieco bardziej długoterminowe i mniej oczywiste z punktu widzenia pojedynczej firmy, ale jednocześnie ważne dla całej gospodarki, jak np. mniejsze ryzyko gwałtownych przepływów kapitałowych destabilizujących gospodarkę, wzrost wiarygodności polityki makroekonomicznej w oczach inwestorów, co powinno skutkować podniesieniem ratingu naszego kraju, lepsza integracja rynku finansowego ze strefą euro, co powinno prowadzić do poprawy warunków finansowania polskich przedsiębiorstw czy też większa przejrzystość cen i większa konkurencja. Nie mówiąc o większym znaczeniu politycznym takiego kraju w polityce międzynarodowej, choćby przez to, że jako członek strefy euro Polska będzie brała udział w procesie decyzyjnym Europejskiego Banku Centralnego i Eurogrupy.
Z kolei w przypadku zagrożeń największe ryzyko przedsiębiorcy widzą we wzroście cen i spadku krajowego popytu.
Rozumiem te obawy, jednak musimy tutaj zaufać ekspertom Europejskiego Banku Centralnego, krajowych banków centralnych i naukowcom renomowanych uczelni. Rzetelne i bardzo precyzyjne badania, jakich dokonali, wskazują, że jeśli był jakiś wzrost cen wynikający z przyjęcia wspólnej waluty, to był w granicach błędu statystycznego. Co więcej, osobiście uważam, że większa konkurencja wynikająca np. z lepszej porównywalności cen, powoduje w dłuższym okresie presję raczej na obniżkę cen niż na ich wzrost, co jest jednak niezwykle trudno zbadać.
Wiele się obecnie mówi o opodatkowaniu wielkich sieci handlowych podatkiem obrotowym. Pan komentował, że wprowadzenie tego podatku odbije się de facto na klientach. Nie chcę tu dyskutować nad racjonalnością tego pomysłu, chcę natomiast zapytać o Pana pomysły skierowane do polskich małych przedsiębiorców działających w branży handlowej. Co Pana zdaniem podniesie konkurencyjność tej grupy przedsiębiorców? Coś co będzie dotyczyło konkretnie tego sektora, bo zakładam, że hasła takie jak obniżenie czy uproszczenie podatków odnoszą się do całości gospodarki jako takiej.
Właściwie drobni przedsiębiorcy od lat wskazują na problemy bardzo podobne do tych, które trapią wszystkich przedsiębiorców, z tą różnicą, że mikro, małym i średnim firmom o wiele trudniej jest te problemy przezwyciężyć, bo bardzo często nie stać ich na prawników i księgowych. Problemy, jakie podnoszą, to uciążliwa polityka fiskalna i podatkowa, zbyt wysokie koszty pracy, nadmierne regulacje (środowiskowe, BHP) oraz niestabilność, zawiłość i nieracjonalność przepisów. Na przykład obowiązek uzyskiwania pisemnej zgody administratora budynku na sprzedaż napojów alkoholowych w budynkach wielorodzinnych, nawet gdy umowa najmu zawiera już zgodę właściciela budynku na taką sprzedaż prowadzi w praktyce albo do konieczności uiszczenia swoistego dodatkowego „haraczu”, albo wręcz do zamknięcia danego punktu handlowego. W ogóle ma się wrażenie, że władza lubuje się w zwalczaniu drobnego handlu, mimo że ludzie, którzy nim się zajmują, nie są przecież zwykle w stanie zamienić stoiska handlowego na pracę przy komputerze w korporacji, bo bardzo często są to np. osoby starsze dorabiające sobie do emerytury, sprzedając sznurowadła czy czosnek. Na przykład niewielka liczba mobilnych punktów gastronomicznych (tzw. food-trucków), które z powodzeniem działają w wielu miastach europejskich wynika nie tyle z przepisów sanitarnych, ile z niesprzyjającej polityki władz lokalnych, które nie udostępniają do tego celu miejsc publicznych. W rezultacie w centrach dużych miast jest tak drogo, że koszt obiadu przekracza często możliwości nie tylko studenta, lecz także nawet świeżo upieczonego pracownika. Wiele małych firm wykańczają też horrendalne podwyżki czynszów dla lokali użytkowych. A to tylko niektóre przykłady, bo na temat barier krępujących małe i średnie firmy w Polsce można by napisać habilitację!
Czy słyszał Pan o takich firmach jak CD Projekt czy Zortrax?
Oczywiście, że tak. CD Projekt jest twórcą kultowej już gry „Wiedźmin”, a Zortrax to jeden z prekursorów drukarek 3D. Można śmiało rzec, że obydwie firmy to perełki polskiej przedsiębiorczości. Oby jak najwięcej takich przedsięwzięć, ale nie tylko takich, bo zawsze uważałem, że każda forma przedsiębiorczości, czy to jest grafen, czy warzywniak, jest godna najwyższego uznania… i wsparcia przez państwo. A już na pewno w żadnej mierze nie wolno im przeszkadzać.
Ta pierwsza ma już nawet większą wycenę niż Jastrzębska Spółka Węglowa, druga (choć działa na rynku światowym) swoją siedzibę ma w Olsztynie, stolicy regionu, dla którego większość strategii rozwoju bazuje na turystyce. Podaję te przykłady, bo one wychodzą poza schemat i dobrze obrazują, co oznacza gospodarka oparta na wiedzy. Gospodarka, w której znaczenie firmy nie jest mierzone w liczbie zatrudnianych pracowników, często z niskimi kwalifikacjami, ale w wartości dodanej, jaką wnosi do gospodarki. Pytanie, dlaczego tego typu firm jest tak mało i co zrobić, by było ich więcej? Innymi słowy jak wyjść z pułapki średniego dochodu i jaką rolę odgrywają tu firmy małe i mikro?
Aby się przekonać o znaczeniu firm średnich, małych i mikro wystarczy uświadomić sobie, że stanowią one 99,8% całkowitej liczby przedsiębiorstw w Polsce, pracuje w nich ponad 6,2 mln osób, i wytwarzają prawie połowę polskiego PKB. Nie chodzi jednak o to, aby tylko przytaczać te, znane przecież, statystyki, ale o to, aby autentycznie przyczynić się do tego, że więcej Polaków, którzy chcą prowadzić własny biznes, mogło to robić. Aby mogli się w tym realizować i aby ich firmy z powodzeniem się rozwijały, a nie zwijały w pierwszym roku działalności, jak to często się dzieje obecnie. Mamy ku temu wszystkie najważniejsze warunki – dość stabilną sytuację geopolityczną, korzystny system instytucjonalny i chodzi tylko, aby wrodzona przedsiębiorczość Polaków nie była tłumiona przez państwo, które zamiast im służyć, dziś im po prostu przeszkadza.
W czasie przedwyborczym każde pytanie dotyczące rynku pracy może być odebrane jako element kampanii, a tego chciałbym uniknąć. Zaryzykujmy jednak i skupmy się przez chwilę na tym temacie. Spójrzmy na problem długofalowo, a nie doraźnie. Zestawiam ze sobą analizy mówiące na temat konieczności inwestycji w innowacje w gospodarce, z raportami dotyczącymi demografii i – choć dziś może to brzmieć paradoksalnie – problemu braku rąk do pracy. Raporty, które mówią, że bez imigracji możemy mieć kłopot. Trudno dziś wyobrazić sobie, że uchodźcy, o których Unia Europejska debatuje, to niedoceniani u siebie informatycy czy inżynierowie. Podobnie, trudno mi sobie wyobrazić, że samoloty ze specjalistami z zagranicy będą lądować w Warszawie, zamiast Londynie czy Dublinie. Jak zatem zapewnić dopływ kapitału ludzkiego, tak by nasza gospodarka rzeczywiście stawała się konkurencyjna?
Otwarcie naszego rynku pracy na emigrację, szczególnie z krajów, z którymi wiąże nas również bliska współpraca polityczna, jak z Ukrainą, jest bardzo ważnym zagadnieniem, o którym trzeba rozmawiać. Jednocześnie chciałbym zwrócić uwagę na to, że także w naszym kraju są jeszcze duże rezerwy w tym zakresie, np. zatrudnienie zarówno wśród osób starszych, jak i wśród młodych jest wciąż dużo mniejsze niż w krajach Zachodniej Europy. Ważne jest więc, aby zachęcać, a nie jak to jest obecnie, zniechęcać do pracy. Do tego trzeba jednak prowadzić politykę, która da Polakom jak najwięcej dobrze płatnych miejsc pracy, podczas gdy nasi politycy są dziś dumni z tego, że Polska stała się tanią montownią Europy.
Dziękuję za rozmowę.