Temat z okładki
Podobno dobry aktor to człowiek o wielu twarzach. Ktoś, kto potrafi widza zarówno rozbawić do łez, jak i wywołać zupełnie inne łzy: wzruszenia, smutku, nostalgii. Naszego rozmówcy nie trzeba chyba nikomu specjalnie przedstawiać. Zresztą nawet gdybyśmy chcieli to zrobić, musiałoby to trwać dosyć długo. Wystarczy, że wspomnimy, że zagrał w ponad 60 produkcjach, a role Jurka Kilera, czy Waldka Morawca „Nowego” z filmu „Psy” przeszły do historii polskiej kinematografii. Tymczasem w życiu prywatnym nasz gość gra jeszcze jedną, trochę mniej znaną rolę. Jest to rola… przedsiębiorcy. O prowadzeniu własnej firmy, funduszach inwestycyjnych finansujących rodzime produkcje filmowe i tajnikach polskiego showbiznesu rozmawiamy z Cezarym Pazurą.
Kiedyś zagrałeś rolę Jurka Kilera, który zdobytą fortunę przekazał na rzecz rozwoju polskiej kinematografii. Do dziś pamiętam, jak będąc na tym filmie w kinie, śmiałem się z tego. Życie bywa przewrotne, bo dziś masz swoją własną firmę, która faktycznie działa w branży produkcji filmowej. Jurek Kiler byłby z Ciebie dumny?
Chyba niekoniecznie. Przecież na koniec „Kilera” ukazuje się wpis, że potem tego żałował… A tak serio, to branża filmowa okazuje się być w Polsce ciężkim kawałkiem chleba.
Aktor, konferansjer, kabareciarz – tego wszystkiego było Ci za mało. Skąd wziął się pomysł, by zostać przedsiębiorcą i zająć się produkcją filmową?
Już w latach 90. razem z Olafem Lubaszenko założyliśmy firmę producencką, która miała za zadanie wyprodukować debiut fabularny Olafa pod tytułem „Sztos”. Udało się. Film powstał i spółka miała na swoim koncie kilka produkcji filmowych i telewizyjnych. Od dawna już z tą firmą nie mam nic wspólnego, a moja firma Cezar10 powstała niejako automatycznie, aby wykorzystać ten potencjał wiedzy i umiejętności, które wcześniej zdobyłem. Powstała również tylko dla jednego projektu, a mianowicie mojego debiutu reżyserskiego „Weekend”, ale okazało się, że są inwestorzy, którzy chcą ze mną pracować dalej. Stąd pomysł na kontynuację filmu „Sztos” pt. „Sztos 2”. Obecnie przygotowujemy projekt fabularny pt. „Tylko z Tobą”.
Twoja firma ma już na swoim koncie kilka produkcji. Od strony realizacji marzeń, możesz więc powiedzieć „udało się”. A jak to wygląda od strony czysto biznesowej? Czy w polskich warunkach firma producencka to bardziej misja społeczna, do której trzeba dopłacać, czy faktycznie biznes jak każdy inny, na którym można całkiem nieźle zarobić?
Chciałbym móc powiedzieć, że to biznes jak każdy inny. Musimy jednak pamiętać, że film to zawsze inwestycja o podwyższonym ryzyku. Można zarobić duże pieniądze, jeżeli film okaże się hitem, ale też można się sparzyć, jeśli film nie znajdzie uznania u publiczności.
Dla przeciętnego widza kontakt z filmem to średnio jakieś półtorej godziny mniej lub bardziej wyszukanej rozrywki, ale wyprodukowanie tego finalnego produktu to zazwyczaj kawał ciężkiej pracy. Ogromny projekt, którym trzeba umieć zarządzać. Casting, czyli, tłumacząc na język biznesowy, rekrutacja, zarządzanie zespołem, motywacja, budżetowanie, zarządzanie płynnością finansową. Czy wszystkie te typowo biznesowe wyrażenia mają analogiczne zastosowanie również przy nagrywaniu filmów?
Oczywiście że tak. W każdej produkcji najważniejsi są ludzie. Najtańszy film, który może podlegać szerokiej dystrybucji musi kosztować od 2 do 5 milionów złotych minimum, żeby był atrakcyjny i widowiskowy. To są olbrzymie pieniądze do zarządzania. Na producencie spoczywa zatem wielka odpowiedzialność, dlatego musi zebrać profesjonalny zespół i najlepszych fachowców. Powodzenie filmu to wypadkowa wielu rzeczy. Od efektownego scenariusza poprzez osobę reżysera i dobry casting. Pamiętajmy, że przeciętny widz przychodzi do kina motywowany interesującym go tematem filmu, ulubionymi aktorami i gatunkiem. Bo jedni lubią komedie, a inni wolą się wzruszać. Jednakowoż w produkcji filmowej, jak w każdym innym biznesie, obowiązuje biznes plan, harmonogram i odpowiedzialność za budżet.
Raz po raz słyszy się o kolejnych amerykańskich produkcjach, kosztujących dziesiątki, a nawet setki milionów dolarów, których koszty zwracają się po kilku weekendach od premiery. Hollywood to mega maszyna do robienia naprawdę dużych pieniędzy. Jak to wygląda nad Wisłą?
Możemy pozazdrościć kolegom z Hollywood ich mega budżetów. Pamiętajmy jednak, że ich filmy ogląda cały świat. To miliardy potencjalnych widzów. My najczęściej kręcimy filmy po polsku. Dla naszej widowni nad Wisłą. Jesteśmy kinematografią narodową. Potencjalnych widzów możemy rekrutować z zaledwie 40-milionowego społeczeństwa. Jak to się mówi: „Tak krawiec kraje, jak mu materii staje”. Marzeniem i dążeniem polskiej kinematografii to wypłynąć na szerokie, międzynarodowe wody. Jak w każdej dyscyplinie życia, kinematografii również potrzebny jest międzynarodowy sukces.
Czy Twoim zdaniem doczekamy się wkrótce w polskim kinie produkcji finansowanych przez Fundusze Inwestycyjne, które zaryzykują wyłożenie naprawdę dużych pieniędzy, czy raczej skazani jesteśmy na produkcje niskobudżetowe?
Myślę, że to nieuniknione, chociaż upatruję tego momentu wówczas, kiedy rozpoczniemy koprodukcje ze światowymi gigantami. Mając dystrybucję światową swoich dzieł i będąc skazanymi na duże przychody, z pewnością można się doczekać kolejki inwestorów. Pamiętajmy jednak, że żyjemy w czasach kryzysu i wszelkie spekulacje na razie są daremne. Fundusze Inwestycyjne w tym względzie również są bardzo zachowawcze.
A może problem w relacji polskiego kina z inwestorami leży w tym, że wielu reżyserów chce produkować filmy wartościowe, ale jednocześnie trudne i wymagające myślenia? Wielokrotnie grałeś z Bogusławem Lindą. Jestem pewien, że gdyby wyjść na ulicę i poprosić przypadkowych ludzi o wymienienie jednego filmu, w którym wystąpiliście razem, to ponad 90 procent odpowiedzi dotyczyłaby „Psów” Pasikowskiego, a nie dla przykładu filmu „Tato”. Narzekamy na tandetę kina amerykańskiego, ale jednocześnie swoimi pieniędzmi głosujemy za takim właśnie kinem. Patrząc z punktu widzenia biznesmena a nie artysty, produkt krystalizuje się w dosyć oczywisty sposób.
Ktoś kiedyś określił złotą zasadę: „kasa i klasa”. Bardzo trudno znaleźć harmonię między tym, żeby film był jednocześnie kasowy i na wysokim poziomie artystycznym. Rzadko to się udaje. Przyczyn jest wiele. Kinowy widz, na przestrzeni ostatnich 20 lat bardzo się zmienił. Niestety został wyedukowany przez produkcję telewizyjną, która ewidentnie obniżyła standardy. Obawiam się, czy kino nie stanie się w efekcie sztuką elitarną. Dla smakoszy. Nie chciałbym tego, ponieważ kino wywodzi się ze sztuki jarmarcznej, dla mas. Cały świat głowi się nad tym, jak zrobić film, by jednocześnie był artystycznym wyzwaniem i zgromadził masową publiczność. W Polsce staramy się robić dokładnie to samo.
Wyobraźmy sobie taką sytuację: pojawia się inwestor i mówi: Panie Czarku, wierzę w Pana, wykładam na stół sto milionów dolarów, czekam na pomysł produkcji, która nie będzie miała sobie równych w historii polskiego kina, a jednocześnie nie okaże się finansową klapą. Zaczynasz dopiero myśleć co odpowiedzieć, czy biegniesz i wyciągasz gdzieś z dolnej szuflady pomysł, który od dawna za Tobą chodzi, ale był nierealny ze względu na koszty?
(Śmiech). Ciekawe science fiction. Za te pieniądze rzeczywiście można zrobić wszystko i wiedziałbym, co z nimi robić. Na pewno nie lokowałbym tego w jedną produkcję. W Polsce i na świecie powstaje corocznie wiele interesujących filmów. Trzeba tylko wiedzieć, w które zainwestować i które okażą się sukcesem. Trzeba umieć czytać scenariusze, znać trendy rynku. To jest właśnie zadanie dobrego producenta. Na pewno, o czym wie każdy biznesmen, inwestycje należy dywersyfikować.
Polski showbiznes. Jakie odczucia wywołuje w Tobie to wyrażenie?
Jesteśmy w Polsce, mamy swoją publiczność, swoich słuchaczy, swoich odbiorców. Kręcimy filmy, nagrywamy płyty, robimy seriale, a wszystko to oczywiście za pieniądze. Myślę, że polski showbiznes w swej strukturze i zasadzie działania nie różni się niczym od showbiznesu niemieckiego, włoskiego i innych. Moim zdaniem brakuje nam odwagi w inwestowaniu w polskie produkcje filmowe, a szkoda. Przecież coraz częściej gościmy na czerwonych dywanach wielu międzynarodowych festiwali.
Gdy przyglądam się dalszym losom aktorów, którzy występowali w kultowych filmach lat 90. widzę, że wielu z Was ciągnie do biznesu. Marek Kondrat od lat działa w branży winiarskiej i jest twarzą jednej z dużych instytucji finansowych, Ty produkujesz filmy. Czy biznes i aktorstwo to dwa światy, które dzieli mniej niż nam się wydaje?
Myślę, że prawda leży gdzie indziej. Aktorstwo, popularność i sława „na pstrym koniu jeździ”. To bardzo niewdzięczny zawód. Każdego dnia, do końca życia udowadniasz, że nie jesteś wielbłądem. Całe życie na cenzurowanym. Mam wrażenie, że większość kolegów, znajdując inne źródło utrzymania, z ochotą wycofałaby się z aktorstwa. To smutne, ale prawdziwe.
Zdradzisz nam rąbek tajemnicy odnośnie dalszych planów rozwoju biznesowego Twojej firmy? Koprodukcje, seriale, czy jakiś mega hitowy strzał ze śmietanką polskich aktorów na wzór tego, co zrobił Stallone w „Niezniszczalnych”?
Moja firma jest firmą stricte producencką. Jest w stanie wykonać każde zlecenie. Profesjonalnie, punktualnie i bez przekroczenia budżetu. Jestem w stanie równie dobrze wyprodukować film fabularny, serial, czy reklamę. Na razie skupiamy się na tym, aby zrobić kolejny krok. Wyprodukować film „Tylko z Tobą”. Jak w tenisie myślimy o wygraniu kolejnej piłki, a nie całego meczu. I tak krok po kroku mamy nadzieję dograć do ostatecznego zwycięstwa.
Finansowanie kinematografii przez fundusze inwestycyjne z początku zabrzmiało dla mnienieco abstrakcyjnie – jednak po głębszym zastanowieniu myślę, że taki pomysł jest całkiem niezły. Pan Pazura jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych ludzi w Polsce – dlatego myślę, że jest on prawdziwym ekspertem od biznesu i promocji. Bardzo ciekawy wywiad, z pewnością będę tu wracać.